niedziela, 19 maja 2013

Rozdział trzeci

Sayuri, po otrzymaniu kolejnego karcącego spojrzenia od Hayate, wyprostowała się i z całych sił starała się nie przestępować z nogi na nogę.
Odkąd wczorajszego wieczora Naoki oznajmił jej, że wyruszają w podróż, nie mogła wyzbyć się wszechogarniającego podekscytowania. Perspektywa wyrwania się z nudnej rezydencji uszczęśliwiła ją do tego stopnia, że spała tylko kilka godzin. Resztę nocy spędziła przekręcając się z boku na bok i zastanawiając o czekających na nią malowniczych miastach. Nie mogła się doczekać aż zobaczy Kioto. To właśnie tam, za cztery dni miało odbyć się spotkanie sojuszu Chūjitsu* - zrzeszającego potężne rody, które pragną pokoju i popierają szogunat. Nazwa sojuszu pochodziła od pierwszych liter nazwisk członków przymierza. Kolejność nie miała większego znaczenia. Z tego co wiedziała Sayuri, założycielom chodziło głównie o stworzenie jakiegoś sensownego słowa. Gdyby chodziło o siłę, ród Tokugawa nie zajmował by wtedy prawie ostatniego miejsca, a jedno z pierwszych. W skład wchodzili, wymieniając po kolei od nazwy sojuszu: Chiba, Hiroshi, Ukita, Jinbo, Inaba, Tokugawa, Soga i Uesugi. Naoki zawsze jej powtarzał, że ród Uesugi jest w sojuszu tylko z powodu przodków skłonnych do współpracy. W tej chwili nie wzbudzali nawet krzty zaufania w pozostałych członkach. Na spotkaniu omawiane były zawsze sprawy, których ród Uesugi nie mógł wykorzystać przeciwko nim. Taktyki wojenne ustalano w mniejszych grupach, zazwyczaj z tymi, których lojalność była nie do podważenia. Ród Hiroshi zawsze konsultował się z Tokugawa, nie tylko z powodu przyjaźni ich przodków, ale również dlatego, iż głowy rodziny znały się bardzo dobrze i zdrada była ostatnią rzeczą o której by pomyślały. Spotkania te były dla każdego w głównej mierze szansą na pokazanie jak silnych wojowników zyskali. Dlatego Naoki nie lubił tych spotkań.
Sayuri ocknęła się z zamyślenia, widząc, że Mikoto idzie w jej kierunku, z trudem niosąc bagaże. Dziewczyna podbiegła do niej i uwolniła ją od ciężaru, zabierając jeden z wielkich pakunków. Jego waga nie przytłoczyła ją na długo, ponieważ nie minęła chwila, a znalazł się on w rękach Hayate.
- Jak zwykle robisz to, czego nie powinnaś, Mała - powiedział z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
Przewróciła oczami, nie zwracając uwagi na ostatnie słowo. Przyzwyczaiła się już do nowego przezwiska, mimo irytującego faktu, że przypominało ono jej o jej marnych 150cm wzrostu i drobnej posturze. Hayate z jakiegoś powodu uparł się, żeby tak ją nazywać i za nic w świecie nie chciał przestać. Co najgorsze, odkąd zauważył jak bardzo ją to denerwuje, zwracał się tak do niej, przy każdej nadażającej się okazji.
- Sayuri, idziemy! - Usłyszała krzyk swojego brata, więc czym prędzej ruszyła w kierunku drzwi.
Westchnęła z zachwytu, widząc swój środek transportu. Jako, że podróż w lektyce zajęła by im za dużo czasu, Naoki zgodził się, aby dotrzeć na miejsce konno. Sayuri kochała konie. Podeszła do swojego rumaka w kolorze mlecznej czekolady i pogłaskała go czule po pysku.
- Jak się miewasz Akemi?
Uśmiechnęła się lekko, by zaraz po tym, ze zduszonym okrzykiem wystrzelić w górę. Hayate posadził ją na koniu bez najmniejszego wysiłku, tak jakby ważyła tyle co porcelanowa lalka. Posłała mu oburzone spojrzenie, ale ten zignorował je i wsiadł na swojego czarnego niczym smoła rumaka, nie przejmując się tym, że prawie przyprawił ją o zawał serca.
Sayuri z ulgą spojrzała na swoje spodnie, które zastępowały noszone przez nią na co dzień kimono. Poruszało się w nich o wiele wygodniej, nie krępowały ruchów i stały się również ulubionym strojem dziewczyny.
- Ustawić szyk! - Rozkaz dowódcy sił zbrojnych rodziny Hiroshi, rozległ się po całym placu. - Ruszamy!
Na oko ponad piećdziesięciu jeźdźców ruszyło kłusem za swym dowódcą.
Sayuri również trąciła lekko piętami boki swojego wierzchowca i rozejrzała się wokół.
Żołnierze jechali standardowym szykiem - po trzech obok siebie. Po bokach dziewczyny jechali Hayate i Naoki. Przewróciła oczami na ten nadopiekuńczy ruch.
W normalnej sytuacji głowa rodziny powinna jechać w środku, mając przy sobie najznamienitszych wojowników.
Drgnęła wyczuwając znajome, palące spojrzenie. Z pytaniem w oczach spojrzała w hebanowe źrenice Hayate. Ten tylko wzruszył ramionami i odwrócił głowę w stronę drogi. Sayuri westchnęła ciężko. Nie miała pojęcia co chodziło po głowie tego samuraja.


~*~

Dotarli do Kioto po trzech dniach drogi. Sayuri z rozkoszą stanęła w końcu na własnych nogach. Lubiła jazdę konną, ale tak długa jazda wprawiła w ból prawie wszystkie jej kości.
- Możesz iść się rozejrzeć. - Po słowach Naokiego przestała się krzywić i jednym susem doskoczyła do niego, wykrzykując radośnie:
- Naprawdę? 
- Tak - westchnął. - Tylko uważaj. - Te słowa skierował bardziej do Hayate niż do niej.
Sayuri żwawym krokiem ruszyła w kierunku targu. Błyszczące rzeczy od razu zyskały zainteresowanie dziewczyny. Znajdowały się tutaj stoiska z ubraniami pochodzącymi z najdalszych zakątków kraju. Z podekscytowaniem mierzyła kolejne części garderoby, nie zwracając uwagi na narzekania ochraniającego ją samuraja. Przechodziła właśnie obok stoiska z biżuterią, gdy jedna z ozdób rzuciła jej się w oczy. Był to srebrny medalion z wygrawerowanym na nim napisem: "wierność" - jedną z cnót, którą ród Hiroshi z zaciętością wyznawał.
-Proszę to zapakować - powiedziała do kupca, wskazując palcem na srebrną ozdobę.
Wręczyła mu odpowiednią ilość monet, po czym z uśmiechem na ustach i pakunkiem w ręce, dołączyła do czekającego na nią samuraja.
Ten zmrużył oczy.
- Co kupiłaś?
- Nic takiego - odparła z miną niewiniątka, po czym ponownie ruszyła wzdłuż straganów.

~*~

Sayuri z zachwytem spoglądała w swoje odbicie. Obróciła się wokół własnej osi, podziwiając odświętne kimono, które założyła. Błękit przywodzący jej na myśl poranne niebo, pokrywał niemal całą powierzchnię kimona, idealnie komponując się z nieskazitelnie białymi liliami. Gdzieniegdzie można było zauważyć delikatne, bladoróżowe kwiaty, skrywające się za liliami. Całość dopełniał ciemniejszy o jeden ton od kimona, oplatający ją pas obi. Wszytko to z błękitnymi oczami Sayuri i tego samego koloru spinką, którą otrzymała od Naokiego, sprawiało, iż wyglądała wspaniale.
Wyszła z pokoju i dołączyła do Hayate. Spojrzała na niego ukradkiem i nie bez zadowolenia zauważyła jego rozszerzone oczy i cień zachwytu na twarzy, które zaraz zakrył, tak dobrze jej znaną maską obojętności.
- Wyglądasz wspaniale! - Sayuri odwróciła się i widząc znajomą twarz, niemal rzuciła się w ramiona nowo przybyłego mężczyzny.
Hayate zmarszczył brwi, wmawiając sobie, iż jego złość jest spowodowana bezpieczeństwem i reputacją dziewczyny.
- Tak dawno się nie widzieliśmy! - wykrzyknęła Sayuri. - Shun powinieneś przyjeżdżać częściej! - Spojrzała na niego z wyrzutem.
Ren spojrzał na całą scenę ze zrozumieniem. Hiroshi Shun, drugi z najstarszych synów. 
- Hayate Ren, jak sądzę?
Hayate drgnął na dźwięk swojego nazwiska, po czym przechlił głowę lekko w lewo i odpowiedział z ironicznym uśmieszkiem:
- Hiroshi Shun, jak sądzę?
Mimo aroganckiego zachowania samuraja, brat dziewczyny podszedł do niego i pochylił lekko głowę.
- Miło mi cię poznać. Dziękuję za opiekę nad moją siostrą.
- To moja praca.
- Mimo to, dziękuję.
- Shun! - Krzyk Naokiego przeszył cały hol, w którym się znajdowali. - O Sayuri, już gotowa?
Dziewczyna kiwnęła tylko twierdząco głową.
- Ślicznie wyglądasz - dodał po chwili.
- Gdzie Takeshi?
- Jest już na miejscu.
Hayate przypominając sobie drzewo  genealogiczne rodziny Hiroshi, zorientował się, że Takeshi o którym mowa, to najprawdopodobniej najmłodszy z synów.
- W takim razie nie ma na co czekać, idziemy.

~*~

Pomieszczenie do którego weszli, było gigantycznych rozmiarów. Ściany zostały poryte łososiową farbą, a wzdłuż nich, na ziemi leżały poduszki. Pośrodku była wielka, pusta przestrzeń, przygotowana z myślą o pojedynkach. Niektóre z miejsc, były już zajęte, a siedzące na nich osoby powitały członków rodziny Hiroshi skinieniami głowy. Wszyscy odpowiedzieli na ten gest i zajęli należne im miejsca. Shun, Naoki i Sayuri usiedli obok Takeshiego, a Hayate z racji tego, iż nie był członkiem sojuszu zajął miejsce za Sayuri, na specjalnie przygotowanej dla niego poduszce. Mało kto na sali miał ochroniarza, z obliczeń Rena wynikało, iż są to jakieś trzy osoby. Po przybyciu wszystkich członków sojuszu liczba zwiększyła się do pięciu. Po wielu powitaniach w końcu zaczęło się spotkanie. Tokugawa jako pierwszy zajął głos.
Rozpoczęła się debata dotycząca polityki i możliwych wrogów. Kompletnie znudzona tym Sayuri, z wyrazem uprzejmego zainteresowania na twarzy, siedziała z wielką ochotą na wyjście. Wszyscy na sali przyglądali jej się ukradkiem, co wprawiało ją w zakłopotanie.
- A właśnie Naoki, może przedstawiłbyś nam tą uroczą młodą damę, która siedzi obok ciebie? - Zmienił nagle temat Tokugawa.
Naoki uśmiechnął się i wskazując ręką na dziewczynę oznajmił:
- Z przyjemnością przedstawiam wam moją młodszą siostrę, Sayuri.
Sayuri podniosła się i pokłoniła.
- Miło mi was poznać.
Tym razem wszyscy otwarcie jej się przyglądali. Dołączyły do tego również ciekawskie szepty.
- Aż trudno uwierzyć, że ta delikatna kobieta, jest tą niepokonaną wojowniczką z opowieści - głos jednego z członków sojuszu, przeszył całą salę, ucinając wszelkie rozmowy.
Naoki z irytacją spojrzał na Uesugi Masakiego. Ten arogancki samuraj zawsze musiał się wtrącać, próbując jak najbardziej utrudnić mu życie.
- Zapewniam cię, że posiada ponadprzeciętne umiejętności - odpowiedział, z całej siły starając się nie zgrzytać zębami ze złości.
- W takim razie, po co jej ochroniarz?

- Mógłbym zadać to samo pytanie innym, znajdującym się na sali osobom. Każdy z was jest niesamowitym wojownikiem, jednak niektórzy podobnie jak moja siostra, przybyli z ochroną. Dlaczego? To oczywiste! Zbyt wiele osób czyha na nasze życia, by pozwolić sobie na nieostrożność. To dlatego pomimo tych wspaniałych umiejętności, zapewniamy sobie gwarancję bezpieczeństwa.
Wszyscy zebrani pokiwali zgodnie głowami. Ale nie on. On zawsze musiał się wtrącać. Zawsze musiał powiedzieć lub zrobić coś, co sprawiało im kłopoty.
- Więc sprawdźmy to. Niech pokaże swoje wspaniałe umiejętności, znane w całym kraju. Niech stanie do walki. Z jednym z nas.